Heii!
Dzisiaj mam dla Was następną część Naznaczonej. Dzisiaj historia będzie dłuższa, pierwszy rozdział był bardzo króciutki.
Więc... Zaczynam!
II
Kiedy wyszłam z sali, zobaczyłam długi korytarz. Ściany były pomalowane na charakterystyczny dla szpitali, mdły zielony kolor.
Co kilka metrów widniały drzwi z ciemnego drewna, każde z innym numerem.
Cały ten budynek, pomimo tego że był zupełnie jak normalny szpital napawał mnie obawami.
Jednak postanowiłam nie zważać na moje lęki i ruszyłam w głąb korytarza.
Był bardzo długi. Kiedy po kilku minutach drogi doszłam do końca korytarza nie zauważyłam nic poza drzwiami do schowka.
Zdecydowałam jednak wejść. Nacisnęłam klamkę, i zobaczyłam zwyczajny schowek - z miotłami, środkami czyszczącymi.
Nagle usłyszałam blisko mnie kroki i głos lekarza...
- Miranda? Gdzie jesteś do jasnej...
Głos się urwał, bo wbiegłam do pomieszczenia, ukryłam się za miotłami.
- Boże, szukać jej w tym szpitalu to jak igły w stogu siana... - Powiedział lekarz zdenerwowanym głosem.
Po niespełna piętnastu minutach kroki oddaliły się. Miałam wolną drogę.
Ostrożnie nacisnęłam schowkową klamkę i cicho wyszłam na korytarz.
Pobiegłam w drugą stronę i tym razem, na szczęście, zastałam drzwi wyjściowe.
Pchnęłam je, wyszłam na dwór. Zaczęłam biec na oślep prosto, żeby uniknąć lekarza.
Udało mi się. W końcu dobiegłam do jakiegoś jeziorka. Szpitala nie było widać.
- Co ja teraz zrobię...?! Przecież nawet nie wiem gdzie mieszkam! - Powiedziałam.
- Nie bój się. - Męski baryton nagle odezwał się. - Jeśli chcesz, mogę Ci pomóc.
- Dziękuję, ale kim pan jest?! - Starałam się sama sobie wyjaśnić tę dziwną sytuację.
- A, przepraszam. - To mówiąc, wstał z ławki. - Robert.
- Miranda. - Również podniosłam się, ale z ziemi. - Właśnie... Uciekłam ze szpitala, wiem tylko tyle, że mam 22 lata i byłam ofiarą jakiegoś napadu...
Mężczyzna wzbudzał we mnie zaufanie, mimo iż widziałam go pierwszy raz na oczy.
- Chce pani dalej tak marznąć, do tego nocą, czy pójdziemy do mnie napić się kawy?
- Kawy nie lubię, wolę herbatę.
- No to herbaty.
- Chętnie.
Poszłam za Robertem.
Na początku było spokojnie... Gdy potem... W trakcie drogi ktoś złapał mnie za usta, zaciągnął w pobliskie krzaki, wepchnął mnie do pewnego rodzaju worka, zarzucił na plecy...
To tyle jeśli chodzi o drugi rozdział. XD
Jeszcze jedna, a właściwie dwie... Po pierwsze, bardzo dziękuję za tyle wyświetleń na profilu w Google+:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz